sobota, 14 września 2013

Smutne myśli

Ostatnio bardzo często zastanawiam się dlaczego tak szybko rezygnuję ze swoich marzeń, albo tak szybko się wszystko sypie, co z marzeniami związane. Dlaczego w najlepszych momentach zaczynam schodzić na boczną ścieżkę, albo po prostu się gubić. Ostatnio nic nie wychodzi, kompletnie. Nawet jeśli chcę by wyszło dobrze, ma to odwrotny skutek. Nawet nie potrafię się z nikim dobrze dogadać. Ale w sumie i tak jestem chyba mistrzem w ukrywaniu tego wszystkiego. No bo w sumie nie ma co narzekać, nie? Każdy przecież ma problemy i ma w głębokim poważaniu, jak jest innym.
Dlaczego nagle za wszystkiego tak szybko rezygnuje i wszystko tak cholernie mnie dobija? Tak, pewnie to wina pogody. -.-'
Przecież to także marzenia sprawiają, że się rozwijamy, że w naszym życiu jest więcej radości i wiary w niemożliwe...
Jeszcze jakiś czas temu było znacznie łatwiej mówić Bogu o swoich marzeniach i pragnieniach. Było we mnie pragnienie, by On podążał razem ze mną za nimi. Teraz odczuwam to nieco inaczej. Nawet tego już nie czuję, sama nie wiem czemu. Z dnia na dzień to wszystko coraz bardziej mnie przytłacza. W słuchawkach tylko rap, a w głowie same smutne myśli. Może dlatego tak łatwo rezygnuję.
Mam coraz mniej wiary w siebie i swoje możliwości.
Czasem się zastanawiam po co to wszystko. Pewnie to ma jakiś cel, ale jak na razie tego nie widzę. Ale przecież, któż zaprzeczy, że po każdej burzy przychodzi słońce? :)
MOWA MOTYWACYJNA DLA CIEBIE (KLIK)

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Miłość

Miłość... Czym tak naprawdę jest miłość?
W Wikipedii można znaleźć jakże prostą i oczywistą definicję tego uczucia:
"Miłość – uczucie skierowane do osoby połączone z pragnieniem dobra i szczęścia. Miłość może być rozumiana jako emocja wywołana poczuciem silnej więzi międzyludzkiej. Określenie "miłość" może odnosić się do różnorodnych uczuć, stanów i postaw. Miłość daje zadowolenie i umożliwia samorealizację dzięki obecności drugiego człowieka."
Tak naprawdę każdy ma swoją definicję miłości i każdy inaczej ją interpretuje. Powinno być tyle definicji miłości, ilu ludzi jest na świecie, ale w każdej znajdziemy coś, z czym się zgadzamy i nie mamy wątpliwości.
Teraz ja postaram się wyrazić swoje zdanie na ten temat, choć w moim przekonaniu, trudno jest opisać takie uczucie, które wypływa prosto z serca :).
Miłość, to chęć bycia przy drugiej osobie zawsze, bez względu na to, co wydarzyło się między wami, to chęć życia z drugą osobą pomimo jej wad, które akceptujesz, które może kiedyś staną się dla Ciebie zaletami.
Mówią, że ideały nie istnieją, ale tak naprawdę, jeśli zakochasz się, dana osoba staje się ideałem, ideałem dla Ciebie. Chcesz by była taka jaka jest. Miłość to ten stan, kiedy jej marzenia i pragnienia są ważniejsze od Twoich, jej smutek, to również Twój smutek, jej radość to Twój uśmiech. Gdy nie ma dla Ciebie piękniejszego widoku, niż wygięcie jej kancików ust ku górze i wymalowane szczęście na jej twarzy. Miłość to jest całkowicie oddanie się i poświęcenie drugiej osobie. Druga osoba staje się dla Ciebie wszystkim, co masz. Jesteś w stanie o nią walczyć do samego końca, bezwarunkowo,
o nią, jej szczęście, o to, żeby cieszył się każdym dniem, każdą chwilą... To również wracać, nie ważne, jak zostałeś zraniony. Bo jest ona Twoim tlenem, sensem każdego Twojego dnia, każdych Twoich wzlotów i upadków. Miłość to także kłótnie. One nie muszą oznaczać, że się nie dogadujecie, nie akceptujecie. Wręcz przeciwnie. Mogą również oznaczać, że wam na sobie zależy jak na nikim innym, może wypływać to też z troski, bojaźni o drugą osobę, pragnienia jej szczęścia... Tak, to według mnie jest właśnie miłość...
"A czym byliby ludzie bez miłości?" ~ Terry Pratchett
Do miłości i związku również potrzebny jest dobry, szczery przyjaciel, który zawsze pomoże, spojrzy optymistycznym okiem, ostudzi emocje, uspokoi. Często doradzi, gdyż człowiek pod wpływem emocji, często popełnia te niewłaściwe decyzje, których może później żałować.
Jedno jest pewne, MIŁOŚĆ JEST PIĘKNA! Jednak przychodzi taki moment, że ludzie się rozstają. Tłumaczą, że nagle to, co niegdyś nazywali miłością, wypaliło się, wygasło.
Moim zdaniem prawdziwa miłość nigdy nie wypala się, ani nie wygasa, jest po prostu wieczna.
Nie rozumiem również tego, jak szybko ludzie miłość tak szybko przeradzają w nienawiść, nagle się nie szanują, nie znają. Przecież miało się tyle wspólnych planów, marzeń i pragnień. Tyle cudownych spędzonych chwil, uśmiechów, rozmów, wsparcia, sytuacji, wspomnień, tyle słów, że się kocha i potrzebuje. I po tym wszystkim tak po prostu koniec. Nagle się nie znacie, nienawidzicie... To jest niepojęte.
Moim zdaniem zanim się coś zakończy, powinno walczyć się do samego końca, do kresu sił, próbować wszystkiego. Bo jeżeli na kimś Ci zależy to nie zrezygnujesz z niego nigdy.
"Bardziej od pieniędzy, potrzebujesz miłości. Miłość to siła nabywcza szczęścia." ~ Phil Bosmans

wtorek, 25 czerwca 2013

Gest miłości

"Jakże byłoby pięknie, gdyby każdy z nas mógł wieczorem powiedzieć: dzisiaj zrobiłem gest miłości wobec drugiego!"
No właśnie... Czy dzisiaj nie jest tak, że większość z nas pędzi tylko do przodu, by być na wyższym stanowisku, więcej zarabiać, być po prostu lepszym, czasem nawet "po trupach do celu"? Ale lepszym być nie sercem, tylko "na papierku". A teraz takie pytanie: Czy jeżeli ktoś ma niższe stanowisko, mniej zarabia, to jest gorszy? Czy tak naprawdę to jest ważne w życiu? Może warto zacząć patrzeć na to wszystko sercem, z sercem...
Moim zdaniem nie ważny jest ten papierek, tylko właśnie serce i to co w nim jest. Dlaczego ludzie dzielą siebie wzajemnie na tych lepszych i gorszych?
O! Albo jeszcze inna sytuacja... Te bezsensowne kłótnie, na które tracimy zwyczajnie czas. Często wyolbrzymiamy niektóre sprawy, sytuacje i sami sobie tworzymy jakiś problem, który niby chcemy rozwiązać, ale gdzieś tam głęboko siedzi nutka tego buntu, żeby się pozłościć, poobrażać, pokazać, że jest się "kimś", że jest się tym, z którym się nie zadziera... Serio? To naprawdę ma sens?  To naprawdę jest tak, że na wszystko trzeba odpowiadać gniewem? Może warto usiąść, spokojnie porozmawiać, wytłumaczyć pewne kwestie, dojść do jakiegoś porozumienia?
A może warto zatrzymać się wśród tego całego bałaganu i pomyśleć chwilę nad sobą? Kiedy ostatnio usiadłeś/aś się na chwilę i pomyślałeś/aś o tym, że może to w tobie tkwi problem? Może to Ty coś robisz źle albo zachowujesz się nieodpowiednio.
Tak łatwo nam oceniać, oczerniać, dostrzegać dużo wad u innych, które mają jak dla Ciebie duże znaczenie. A co jeśli te wady drugiego człowieka są "mniejsze" od Twoich? No właśnie, tutaj zaczynają się schody, bo samego siebie jest już trudno ocenić, nie? Trudniej dostrzec swoje wady, trudniej przed samym sobą się do tego przyznać (Mt 7, 3-5: „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, podczas gdy belka [tkwi] w twoim? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata.”).
Wracając do początku. Czyż nie byłoby Ci miło przyznać wieczorem, że wreszcie zrobiłeś coś fajnego, dobrego dla drugiego człowieka? Że jest on teraz szczęśliwszy, że jest mu lepiej? Nawet w Twojej opinii najprostsze gesty dla drugiego człowieka mogą mieć ogromne znaczenie :) Jak fajnie jest stwierdzić "On/Ona jest dziś szczęśliwy, bo jej pomogłem/am". Pomaganie, okazywanie miłości do bliźniego, czynienie dobra może podbudować, naprawdę :) Każdy człowiek jest równy, nie ma lepszych i gorszych, każdy jest naszym bratem i powinniśmy wzajemnie się miłować. Patrzenie na drugiego człowieka z miłością jest naprawdę czymś niesamowitym. Może na początku będzie przychodziło Ci to z trudnością(?), ale z czasem będzie lepiej, fajniej, milej, dostrzeżesz wagę tego wszystkiego. Rozmowa, nawiązywanie tego pierwszego kontaktu będzie prostsze niż do tej pory :)
Może warto te wszystkie złości, bunty, nienawiści starać się przeobrazić w miłość wobec drugiego?
Nie wstydźmy się pomagać, okazywać miłości, bądźmy z tego dumni, nakłaniajmy do tego innych.
Żyjmy miłością wobec drugiego :)

sobota, 15 czerwca 2013

Tęksnota niszczy mój świat

- Miśka! Miśka co jest? Boże...Tatoo! Tatoooo chodź tutaj szybko! Ona nie żyje! Zrób coś! Proszę Cię!
Tata wbiegł do pokoju, był przestraszony, ale nie wiedział, co się stało...
Misia, moja mała Misia. Mój największy przyjaciel, mój skarb najdroższy na świecie. Nie wierzę, że to wszystko tak się potoczyło. Jakiś czas wcześniej myślałam, że nie wyobrażam sobie życia bez niej, że mogłoby już jej nie być. Uświadomiłam sobie wtedy, że chyba pękłoby mi serce, jeśli jej by się coś stało...
No właśnie, chyba pękło. Cały czas pamiętam jej ostatnie spojrzenie. Cały czas przed oczami mam jak leży... Nie wiedziałam, że można tak bardzo kochać takie małe zwierzę, była dla mnie wszystkim, a teraz już jej nie ma. Była takim fantastycznym przyjacielem. Kiedy ja byłam smutna to Miśka też, zawsze siadałam przy klatce, ona starała się być jak najbliżej i siedziała, patrzyła... Słuchała moich żalów, narzekań jak to jest mi źle i niedobrze. Razem milczałyśmy... Kiedy miałam dobry humor, puszczałam ją po pokoju a ona przybiegała mi dokuczać, przeszkadzała mi w odrabianiu lekcji, gryzła zeszyty, a po tym wszystkim robiła zawsze słodkie oczka... Potrafiła wskoczyć mi na ramię jak siedziałam na łóżku, ugryźć w ucho, po czym uciec i znowu wrócić...
Nie chciała wracać do klatki i zawsze o to się kłóciłyśmy, zawsze o to się obrażała i jako oznaka tego buntu, gryzła mnie w palec, ale zaraz jej przechodziło, wystarczyło, że dostała jakiś smakołyk. Jeszcze tak słodko spała w hamaku.
"Tatoooo chodź tutaj szybko! Ona nie żyje! Zrób coś! Proszę Cię!"
Z dnia na dzień coraz bardziej za nią tęsknię.
Pamiętam jej pierwszy dzień w domu, pierwszy podarowany smakołyk, pierwszy spacer po pokoju. Odnoszę wrażenie, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj.
Nie ma jej od 4 czerwca. W miejscu, gdzie tata ją zakopał posadziliśmy drzewko, ogrodziliśmy je. Nie ma jej już dwa tygodnie a ja co noc jak debil wyglądam przez okno, wpatruję się w to drzewko, jakbym czekała na jakiś cud, że nagle ona będzie przy mnie, że będzie tak jak dawniej, że wszystko wróci do normy. A w tym czasie Kuba i Kajtek siedzą i patrzą na mnie, jakby wiedzieli co się dzieje. Są smutni, a ja nie potrafię dać im wystarczająco dużo miłości. Wydaje mi się, że to czują, ale nie potrafię inaczej. Potrzebuję chyba jeszcze czasu, one też. Mam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży, a w sercu znowu zagości dużo radości, ale jeszcze chyba nie teraz. Na samą myśl o Misi do oczu cisną się łzy, serce podchodzi do gardła...
Może wyjazd na Mazury pomoże, odpocznę od tego wszystkiego.
Wiem jedno - nigdy o niej nie zapomnę. Zawsze będzie w moim sercu, ale teraz muszę zaprosić do swojego serca również Kajtka i Kubę. Mam nadzieję, że z czasem pokocham ich równie mocno jak Misię, że nie będę widziała poza nimi świata.
Zwierzę, nie ważne czy małe czy duże, naprawdę można pokochać całym sercem, całym sobą, nie ważne czy to mysz, kot czy pies. Po prostu. Niech zwierzaki żyją z nami jak najdłużej, bo to wspaniali przyjaciele i towarzysze w życiu.

niedziela, 26 maja 2013

Przyjaźń nad przepaścią

Raczej każdy z nas ma przyjaciela, albo chociaż dobrego kumpla, takiego z kim rozmawia się o wszystkim, u niego szuka się pomocy, to on jest tą pierwszą osobą, jeśli chcesz się czymś podzielić, albo po prostu pomilczeć. Przychodzi taki moment, że nagle coś wygasa. Coś, co całą tą przyjaźń napędzało, dawało powera, co sprawiało, że była ona niezniszczalna. Uświadamiasz sobie, że ta osoba odstawiła Cię na bok, albo wasze kontakty się rozeszły...
Przez jakiś czas próbujesz o to walczyć,  bo przecież przyjaźń to bardzo ważny walor w życiu każdego człowieka. Zależy Ci na tej osobie jak na nikim innym, lecz ona nie wykazuje żadnej inicjatywy, żeby coś zmienić. Co chwilę przeprasza, może coś obiecuje, jednak okazuje się, że słowa wypowiedziane przez tego człowieka są puste, bo nie poparł ich żadnymi czynami, nic z tym nie zrobił, poza obiecywaniem.
Czy coś takiego ma sens? Czy jest sens w kolejnym staraniu się, rozmowie, albo czymś jeszcze? Po co, jeśli ta osoba tak naprawdę nic nie rozumie, albo nie chce zrozumieć? Sytuacja powtarza się ponownie, znowu Ty się martwisz, Ty myślisz co zrobić, a tak naprawdę wychodzi na to, że ten owy przyjaciel, albo dobry kumpel, po prostu wymienił Cię na kogoś nowego, może lepszego, albo fajniejszego, a Ciebie traktuje jako "opcję awaryjną" kiedy ma problem, albo po prostu naprawdę mu się nudzi. Na tym polega ta cała przyjaźń? Potem zaczynasz zadawać sobie pytania typu "Może to ja coś źle powiedziałem? Może to moja wina? Może zrobiłem coś, czego nie powinienem?" Tylko Ty starasz się to naprawić, a osoba, na której tak cholernie Ci zależy, nie chce, albo po prostu tego nie widzi. Nie dostrzega tego, że cierpisz, że poszedłeś w "odstawkę"...
A może ja wydziwiam? Może tak wygląda ta "dzisiejsza" przyjaźń? Albo jestem przewrażliwiona?
Utrata przyjaciela bardzo boli. Przyjacielem jest się na zawsze... Czy w takim razie, można tak nazwać osobę, która nagle traci z Tobą ten bliższy kontakt? Każdy może sam sobie odpowiedzieć na to pytanie, wszystko zależy od Twojego światopoglądu. Ja jednak uważam, że nie. Nasuwa się więc kolejne pytanie, czy to był Twój przyjaciel, czy to tylko takie złudzenie? Milion myśli w mojej głowie i jeszcze więcej odpowiedzi...
Taka sytuacja strasznie mnie dobija, bo nie mam ochoty na nic. Ciągle nad tym wszystkim myślę. Wychodzę na spacer. Zakładam słuchawki, puszczam muzykę i nagle wszystkie minione historie pojawiają się przed oczami. Co zrobiłam źle, co mogłam zrobić inaczej, jaką decyzję mogłam podjąć, a co mogłam sobie odpuścić... Robi mi się wtedy jeszcze bardziej przykro, ale uświadamiam sobie, że muszę dać radę. Przecież jestem silna! Mam wokół siebie życzliwych ludzi. Mimo, że mnie nie wspierają, to po prostu są przy mnie. Zbieram się w sobie, zaciskam pięści i idę dalej, bo to jest ważne! Stanąć na nogi, nawet jeśli musiałabym podjąć tą najgorszą decyzję.
Tak samo Ty i każdy inny człowiek, dasz radę! Musisz, bez względu na wszystko. Mimo, że teraz jest źle, to będzie dobrze. Bo przecież po każdej burzy wychodzi słońce :)

czwartek, 23 maja 2013

Uwierz w siebie

Jak to jest z tym naszym życiem? Czemu kiedy już naprawdę zaczyna się wszystko układać, nagle coś się psuje i pociąga za sobą całą resztę? Nienawidzę tej pieprzonej bezradności, bezsilności na to, że coś idzie nie tak. Po prostu przewraca się jak klocki domino, albo domek z kart. Wtedy właśnie uświadamiasz sobie, jak bardzo brakuje Ci osoby, która wysłucha Twoje żale, czasem z Tobą pomilczy, albo po prostu będzie. Tylko i wyłącznie będzie. Obok, na wyciągnięcie ręki. I mimo,
że niektórzy starają Ci się pomóc, chcą być, to Ty ich od siebie odtrącasz, choć sam nie wiesz dlaczego. Po prostu, bo to jednak nie ta osoba, ale nie wiesz, kto powinien być na jej miejscu.
Ale od początku... Jest po prostu świetnie. Wszystko układa się tak jak powinno być, żadnych większych zmartwień, niepowodzeń, w końcu cieszysz się ze swojego szczęścia, masz ze wszystkimi świetny kontakt, no po prostu żyć, nie umierać, tylko tak dalej... Jesteś pełen optymizmu, pocieszasz innych, starasz się w miarę swoich możliwości pomóc im rozwiązywać problemy, niesiesz innym radość, wiesz po co jesteś na tym świecie. Twierdzisz, że to co będzie, przeciwność losu jaka Cię spotka, tym razem to dla Ciebie pestka, bo przecież kto da radę jeśli nie Ty. Pomagasz innym, pocieszasz w piękny sposób słowami jak i czynami.
Nagle coś zaczyna się psuć. Coś co zniosło uśmiech z Twojej twarzy... I mimo, że starasz się, by wyjść na prostą, by pokazać, że dajesz radę, może w końcu zaczynasz się podnosić, to dochodzi do tego więcej niepowodzeń. Lądujesz na totalnym dnie. Sam nie wiesz jak sobie poradzić i gdzieś ten optymizm ginie, niewyobrażalnie szybko, znienacka. I oto pełen optymizmu człowiek przeradza się
w pogubionego we własnym życiu. I jeżeli sam z siebie nie dasz 100% siły, nadziei, chęci, to choćby inni tego bardzo chcieli, nie wyjdziesz z tego dołka, w który wpadłeś. Bo tak działa właśnie los.
Często sobie z nas drwi, bo jesteśmy zbyt słabi, by ot tak się podnieść. Czasem tak jest, że po prostu nie masz już siły, może nie chcesz, a może brak Ci wiary w to, że może być jeszcze dobrze. Uwierz mi, nie warto tak myśleć. Bo przecież szczęście, uśmiech, radość, to coś pięknego... Jeżeli nie możesz tak od razu wstać, uklęknij. Trzeba zebrać się w sobie, raz a porządnie i uderzyć w te wszystkie przeciwności, niepowodzenia z pełną siłą, najpotężniejszą jak potrafisz. Jeżeli nie udało Ci się za 1 albo 2 razem, dlaczego nie może udać się za 3? Trzeba próbować, jak nie tym razem się powiedzie, to następnym, kiedyś na pewno.
Lepiej też jest, jeśli człowiek nie skupi się na samym problemie, tylko na jego rozwiązaniu.
Potem tylko zebrać siły, uwierzyć i do dzieła :) Szczęście na pewno na Ciebie czeka ;)

poniedziałek, 20 maja 2013

Co tak naprawdę ma dla Ciebie wartość?

Jak dzisiaj jest? Co jest najważniejsze w życiu? Każdy śmiało odpowie, że najbliżsi, miłość, szczęście. A jak jest na serio? Tak naprawdę te słowa przez niektórych wypowiedziane są bezpodstawnie. No bo jak mogą być najważniejsze te walory, jeśli głównym celem jest zdobycie większej ilości pieniędzy, albo ocenianie człowieka po tym jak wygląda, jakiej marki jest jego telefon, albo ubranie...
I najbardziej zadziwiające jest to, że nie tylko dorośli się tak zachowują, ale także Ci najmłodsi, co wydaje mi się, jest zaniedbaniem (?) rodziców.
Dzieciaki wychowują się na TV - wystarczy włączyć pierwszy lepszy kanał z bajkami
i przyjrzeć się zachowaniom bohaterów. Jako, że rodzice są ciągle zajęci, to sadzają malucha przed pudłem i niech się sobą zajmie... O! Albo jeszcze lepiej, dać mu laptopa  i niech sobie trochę posurfuje po necie... Tylko na jakie strony wchodzi, to już nie ma czasu sprawdzić. Wiadomo, nie mnie oceniać rodziców, jak wychowują swoje dzieci, no ale bez przesady, to są podstawy... Jak to dziecko ma się zachować w dorosłości, jeżeli od malucha nie zostaje tego uczone, albo nie poświęca mu się wystarczająco dużo czasu, a w zamian za to obdarowuje się tymi najdroższymi prezentami. Dlatego  odnoszę wrażenie, że coraz większe znaczenie ma to, co  nosisz, albo co posiadasz, niż to, co masz w sobie, w sercu. No ale jak inaczej? Żyjemy w świecie, gdzie musisz mieć najnowszy iPad, laptop, tablet, bo bez tego nie jesteś "gość", bo bez tego koledzy Cię nie zaakceptują tak od razu...
I tak do dorosłości... A potem praca, zarobki i chęć zdobywania wyższego stanowiska, chęć posiadania więcej i więcej.
Czy nie warto się na chwilę zatrzymać? Zastanowić się, co w życiu tak naprawdę jest ważne? Co z bliskimi? Co z tą rodziną, o której śmiało mówimy, że jest najważniejsza?
A co z naszą wiarą? Czy to nie jest ten moment, żeby zastanowić się też jak wielką wartością jest Bóg? Czy może czas najwyższy zacząć cieszyć się z tych najmniejszych rzeczy? Bo Bóg to co małe obraca w wielką wartość. To On da nam to najprawdziwsze szczęście. Nawet jeśli byśmy bardzo chcieli za to zapłacić, byli w stanie dać dużą ilość pieniędzy, to się nie da. Bo szczęścia się nie kupi. Tak samo jak miłości, której tak często pragniemy...
Zacznijmy patrzeć w serce drugiego człowieka, a nie na to, czy nosi markowe ciuchy, albo co posiada.